[Imię adresata w wołaczu]
Gdy noc już upłynie, rozświetlą się szczyty. Znów Ziemi zanucą swe piosnki Błękity. A hałas miasta poranny się wzmaga, I nocą odpocząć również nie pomaga. Staje się głośniejszy, słońce mu wtóruje, Że ledwo co spałem ich nie interesuje. Bo górskie wędrówki tak półsnem swym śniłem, Że w przepaść już spadłem i Życie straciłem. W te strony przywiodła życia droga kręta. Przez regle mnie wiodło – „Spojrzenia pamięta”. Na przełęcz prowadził – „Czas wspólnie spędzony”. Więc idę wciąż bijąc Tej Ziemi pokłony. Idziemy więc szlakiem, serce nas prowadzi, Lecz nogi tuż za nim – z nimi wszyscy radzi. A rozum się wlecze, potyka i stęka. Dla niego iść w Góry to czysta udręka. Choć twierdzi uparcie, że lubi ze szczytu, Podziwiać Podnóżek samego Błękitu. A co to za miejsce? Góra Twym Imieniem. Majestat Pięknem, Pogoda Spojrzeniem. W zachwycie granią szliśmy – szlak nagle się skończył. Turnie się zaczęły, brak czasu rozłączył. Chmury nadpłynęły, strumyki zamarzły, Plecaki popękały, a bu...