[Imię adresata w wołaczu]
Gdy noc już upłynie, rozświetlą się szczyty.
Znów Ziemi zanucą swe piosnki Błękity.
A hałas miasta poranny się wzmaga,
I nocą odpocząć również nie pomaga.
Staje się głośniejszy, słońce mu wtóruje,
Że ledwo co spałem ich nie interesuje.
Bo górskie wędrówki tak półsnem swym śniłem,
Że w przepaść już spadłem i Życie straciłem.
W te strony przywiodła życia droga kręta.
Przez regle mnie wiodło – „Spojrzenia pamięta”.
Na przełęcz prowadził – „Czas wspólnie spędzony”.
Więc idę wciąż bijąc Tej Ziemi pokłony.
Idziemy więc szlakiem, serce nas prowadzi,
Lecz nogi tuż za nim – z nimi wszyscy radzi.
A rozum się wlecze, potyka i stęka.
Dla niego iść w Góry to czysta udręka.
Choć twierdzi uparcie, że lubi ze szczytu,
Podziwiać Podnóżek samego Błękitu.
A co to za miejsce? Góra Twym Imieniem.
Majestat Pięknem, Pogoda Spojrzeniem.
W zachwycie granią szliśmy – szlak nagle się skończył.
Turnie się zaczęły, brak czasu rozłączył.
Chmury nadpłynęły, strumyki zamarzły,
Plecaki popękały, a buty rozlazły.
Na półce rozbiliśmy obóz, wiatrami smagany.
Regenerujemy siły, rewidujemy plany.
Tu nas noc zastanie, znikną w mroku szczyty,
Miasto nieco przycichnie, umilkną Błękity.
Ogień otrzymamy, on nas do snu utuli.
Serce chce czuwać, coś knuje – poczuli.
Choć wartę miał trzymać – taternik ukryty,
Wyruszy samotnie zdobywać Twe szczyty.
27 I 2019
Komentarze
Prześlij komentarz