Wiersz ułożony z kamieni
Czasem kamień życie zada,
Człek się wtedy drapie w szyję,
Czy odrzucić go w sąsiada,
Czy go raczej woda skryje.
Wielu je pod wodę chowa,
Ta się przecież dostosuje.
Rzucisz - awantura nowa,
A tak pokój się ratuje.
Gdy Cię wtedy poznawałem,
Z Twych kamieni próg był wodny,
Sam niemały wówczas miałem,
Lecz przy Twoim, mój był skromny.
Chciałem pomóc Ci rozebrać,
Tę konstrukcję tak misterną,
Więc zacząłem swoje zbierać,
By zachęcić pracą ze mną.
Poziom wody obniżyły,
Nasze bliźniacze strumienie,
Przy tym na dnie nam odkryły,
Kryształy co są natchnienie.
Woda nieco pomętniała,
Zimnem ludzkie ciało przeszło,
Praca długo nie ruszała,
Kiedy sporo chmur nadeszło.
Czy to nierozwaga była?
Czy to woda tak wezbrała?
Tama żwiru się pozbyła,
Nagle lawiną się stała.
Znów potłukły Cię kamienie,
Co rzucone kiedyś były.
Uderzyły we wspomnienie,
Słowa miłości zakryły.
Potem smutek był niemały,
Gdy te co w glinie wyryte,
Nieczytelne już się stały,
W glinie przez wodę rozmyte.
Smutek o brak zastygnięcia?
O to że płytko pisane?
Smutek o brak rozgarnięcia,
Jak rozebrać dobrze tamę.
Teraz mam nowe kamienie,
Z obawami są związane,
Że znów znaleźć chcesz wytchnienie,
Wznosząc w swym potoku tamę.
Jednak nadzieję mi dały,
Te co powodzią odkryte,
Że te skały to kryształy,
Mułem tylko są pokryte.
Przypomniały mi że mogę,
Zamiast poziom wody spiętrzać,
W wiersz zamienić moją trwogę,
Gdy je dobrze poumieszczać.

Komentarze
Prześlij komentarz